niedziela, 11 stycznia 2015

O człowieku, któremu zawdzięczam siebie



Lubiłam grać z Nim w Memory. Kojarzysz? Odwracasz plansze z obrazkami tak, by były zakryte, a potem losujesz dwie z nich, szukając pary. Byłam najlepsza. Zawsze wygrywałam. Mam świetną pamięć i dlatego studiuję prawo, bo łatwo wchodzą mi do głowy te wszystkie paragrafy. 

Nie studiowałabym prawa, gdyby nie On. Może nawet nie studiowałabym niczego. Byłabym nikim. 

Graliśmy też w państwa-miasta, statki i wiele różnych bzdurnych zgadywanek wymyślonych na poczekaniu. Bawiliśmy się atlasem. To z nim, mimochodem, nauczyłam się stolic wszystkich krajów świata, tak jak dziecko uczy się alfabetu. Dziesięć lat później dostałam za to szóstkę z geografii u największej kosy w szkole. 

Nauczył mnie wszystkiego, co wiem. Jest dla mnie wszystkim. 

Zawiodłam go dwa razy. To były najgorsze dwa razy w moim życiu. Nigdy nie czułam się tak podle i obiecałam sobie, że więcej tego nie zrobię. Ale obietnice dane sobie najtrudniej dotrzymać. 

Byłam na niego zła. Cały świat mnie nie rozumie, jestem taka nieszczęśliwa, och! Wypchajcie się i dajcie mi spokój. Czasem mnie nie słuchał, ze wzrokiem wbitym w ekran telewizora, bo akurat Stoch siadał na belce i poprawiał gogle. Wściekałam się. Ale to ja nigdy nie słuchałam jego. 

Zrobiłby dla mnie wszystko. Nigdy mu za to nie podziękowałam. Nigdy nie powiedziałam, ile dla mnie znaczy. Myślałam, że to oczywiste. Trochę się wstydziłam. Nie lubię mówić o uczuciach - mam to po nim. 

I potem ta myśl. Cholerna myśl brzęcząca w głowie, jak stado os w ulu oblepionym strachem. Że mogę nie zdążyć. 

I seria pytań. Po co to wszystko? Jaki to wszystko ma sens? 

I brak odpowiedzi. 

Tego wieczoru wypłakałam w łzach chyba całą sól z organizmu. W nocy obudziło mnie kwilenie syna z pokoju obok - siedział w łóżeczku, o 2 w nocy, tarmosząc w malutkich rączkach bawełniany kocyk. Zobaczył mnie i... uśmiechnął się. W chwilach ciężkich i dusznych od smutku on jeden nie przestawał się uśmiechać. Bo o to tak naprawdę chodzi. 

Nagle cały ten pierdyliard rzeczy, które zawsze chciałam mieć, na które ciułałam grosze i odkładałam w skarpetę - mogłoby to dla mnie zniknąć i nigdy nie istnieć. Eleganckie szpilki od Louboutina, nowy iMac śmigający jak Pendolino, wszystko-robiący-malakser-perfekcyjnej-pani-domu też. Nie potrzebowałam tego wcale. Nawet nie wiedziałam, dlaczego w ogóle myślałam, że potrzebuję. 

Uśmiechnęłam się do syna. Kiedyś nauczę go liczyć, pisać i grać w państwa-miasta. Nauczę go wszystkich stolic świata i zabawy w "kto zobaczy więcej psów". Nauczę go wszystkiego, co wiem. Powiem mu, że najcenniejszy jest czas, który możemy poświęcić ludziom, ale my wolimy trwonić go na rzeczy. Nie zrozumie tego jeszcze. Bo to, na czym najbardziej nam zależy, doceniamy dopiero, gdy to stracimy


piątek, 9 stycznia 2015

DREAM BIG



Mój pierwszy raz trwał czternaście godzin. Zaczęliśmy o 3 w nocy, zmęczeni; w przerwie łyk gorącej czekolady z automatu. Było zimno. Nie zdjęłam nawet kurtki. Obok spał bezdomny, zbierał drobne do papierowego kubka. Wrzuciłam resztę miedzianych monet i nie wróciłam tam już nigdy więcej. 

Mój pierwszy raz się nie liczył. Był przypadkowy. Nawet nic nie poczułam. 

A potem nagle zdarzyło się TO. 

Zza otulonych zielonym dywanem pagórków, usianych mieniącym się w słońcu złotem zbóż łąk, zza upaćkanej paluchami szyby pociągu wyłonił się widok, który zatrzymał na chwilę mój czas. Miejsce, w którym czysta, błękitna tafla z wdziękiem stapia się z horyzontem w oddali, tworząc prostą, rozmytą linię. Ten spokój. Bezkres. Czujesz, że jesteś tu zupełnie kimś innym. Czujesz, że chce Ci się żyć, w zupełnie innym wymiarze. Oddychasz wolnością.

Odnalazłam wtedy siebie. I jak zwykle, zrozumiałam to za późno. 

O Gdańsku mogłabym napisać wiele, ale nic o nim nie wiem. Zakochałam się w tym mieście od pierwszego spaceru. Oczarował mnie swoimi malowniczymi kamienicami, uwiódł zapachem morza w jesienne popołudnie. Złościłam się na niego za stare tramwaje, które turkocą tak, jakby miały się za chwilę rozpaść, ale potem wpadłam już po uszy, kosztując wyśmienite naleśniki w Manekinie. 

Nie robiłam żadnych zdjęć. Nie czytałam książek. Po prostu żyłam. Może tylko zajrzałam na chwilę do Wiśniewskiego - po szczyptę inspiracji i ukojenia. Nie pamiętam wiele. Wtedy liczyło się tylko tu i teraz - świadome bycie. 

Nie robiłam wtedy nic ważnego, a jednak moje życie miało znacznie lepszą jakość niż teraz. Chyba tylko wtedy naprawdę żyłam. 

Mam duże marzenia. I wszystkie spełnię. A wiesz, dlaczego? Bo wcale ich tak nie nazywam. To są moje cele. Zapisuję je na kartce i po kolei odhaczam każde z nich. Od lat żyję tak, jak lubię, bo wiem, że inaczej nie warto. Bo jutro może Cię już nie być. Bo możesz nie zdążyć, a z marzeń nie pozostanie nawet wspomnienie. 

Nie widziałam Ratusza, Fontanny Neptuna ani Latarni Morskiej. Nie byłam nawet na Westerplatte. Serio, ja? Ale wtedy to nie było ważne. Nie liczyło się nic - tylko las, woda, przestrzeń, światła miasta nocą i głosy przechodniów na starówce. Tylko ja, J. i uśmiech dziecka, które w sobie nosiłam.

Byłam tam szczęśliwa. 

I dziś wiem, że chcę tam wrócić. Może za pięć lat. Ale wrócę na pewno i na stałe. Żeby żyć. Żeby móc tam umrzeć, nie żałując, że umieram. Odejść z poczuciem spełnienia. Z poczuciem, że żyłam naprawdę i nie mam już żadnych marzeń. 


Życzę Wam szczęśliwego nowego 2015. A sobie, żebym za kilka lat mogła powiedzieć to samo, popijając ciepłą latte na tarasie z widokiem na fale Bałtyku.

środa, 7 stycznia 2015

Jak skutecznie przygotować się do sesji?

Witajcie!
Jeszcze wczoraj spacerowałam oszronioną starówką z kubkiem grzanego wina, ciesząc się świątecznymi chwilami z bliskimi, a dziś już wkładam na siebie wytarty dres i szoruję podłogi.  Wyznaczyłam sobie cele na 2015, ale wciąż gonię czas, by móc je zrealizować. Prawdopodobnie zapomnieliście już dawno o wszystkich swoich noworocznych postanowieniach (o tym, jak ich nie dotrzymać, pisałam tutaj). Wróciła codzienność, a wraz z nią rutyna i choćbyśmy nie wiem jak bardzo celebrowali powitanie nowego roku, trąbili o czystej, pustej kartce, na której od nowa możemy zapisać swoją przyszłość, żegnając za sobą stare życie, przed nami wciąż ogrom starych obowiązków, z którymi musimy się zmierzyć. 

Styczeń upływa mi pod znakiem pracy i choć minął dopiero tydzień, już mam wrażenie, że nie zdążę nadrobić wszystkich zaległości. Na półce kurzą się gwiazdkowe prezenty - książki, od których najpierw nie mogłam się oderwać, a gdy zjadłam już całego makowca, zabrakło mi na nie czasu. Na biurku piętrzy się sterta dokumentów do przejrzenia i uporządkowania, w kącie straszy karton z rzeczami "później się tym zajmę". Nie chcę też zaniedbać bloga. Przede mną sesja: maraton egzaminów i zaliczeń, stos podręczników, z których muszę zrobić notatki i projekty do dokończenia z goniącymi deadline'ami. 

Nauka nigdy nie sprawiała mi trudności, pod warunkiem, że uczyłam się tego, co mnie interesuje lub z czegoś kompletnie bzdurnego i bezsensownego potrafiłam uczynić zagadnienie niezwykle fascynujące. :-) Każdy ma swój sposób na naukę - dzielimy się na wzrokowców, słuchowców i kinestetyków, a więc nie ma uniwersalnego procesu wklepywania informacji do głowy tak, by już z niej nie wyleciały (przynajmniej do testu). Jeśli jednak ogrom pracy przed nadchodzącą sesją Cię przeraża, a przed każdym egzaminem zarywasz noc i nadal masz wrażenie, że nic nie umiesz, wypróbuj kilka moich wskazówek, które pomagają mi na co dzień uporać się z opasłymi tomiskami. 



Zrób plan działania.

Okej, wiem, że tego nie lubisz, uważasz za bezsens i niepotrzebną stratę czasu. Też tak myślałam, póki sama nie zaczęłam planować, rozpisywać sobie zadań w punktach, grupując je w kategorie. Uwierz, to naprawdę pomaga i przyspiesza pracę, zamiast ją opóźniać. Kiedy byłam mała i musiałam na coś czekać, czego strasznie nie lubiłam, bo ciągle się nudziłam, mama kazała mi np. policzyć do stu. Ale ja nie liczyłam do stu. Wydawało mi się to ogromną liczbą - to musi trwać strasznie długo, żeby dojść w końcu do 100. Liczyłam do... 10, dziesięć razy. Osiągnęłam ten sam efekt, zajęło mi to tyle samo czasu, ale mi wydawało się, że trwało to zdecydowanie krócej i liczyło się znacznie przyjemniej. Teraz przed nauką przeglądam notatki, zapisuję plan pracy - dzienny, tygodniowy i po pierwsze, mam pewność, że o niczym nie zapomnę, a po drugie - wiem, co mnie czeka i że na pewno zdążę, jeśli tylko będę po kolei odhaczać zadania z kartki. 

Uporządkuj notatki.

Wyciągam zeszyt z pogiętymi rogami, plamą po kawie na okładce i zabazgranymi chaotycznie marginesami i wiecie co? Po prostu mi się nie chce. Mam wrażenie, że niczego się nie nauczę, bo nie zrozumiem żadnego słowa - od tego bałaganu w notatkach zaczyna mnie boleć głowa i tracę energię do nauki. W notatkach wolę mieć porządek. Większość z nich drukuję, korzystając z dobrodziejstw edytorów tekstu: wypunktowania, akapitów, pogrubionych czcionek - to dobra opcja dla tych, którzy mają nieczytelne pismo lub po prostu wolą klepać w klawiaturę niż cierpieć ból nadgarstka od machania długopisem. Jeśli jesteś wzrokowcem, weź czystą kartkę i zrób mapę myśli - rysuj obrazkowe skojarzenia, przelej swoją wizję tego, co musisz przyswoić. Staraj się po prostu nie zatonąć w morzu papierów, z którego wyłapanie potrzebnej informacji będzie graniczyło z cudem.

Użyj kolorów.

Standard. Fiszki, flamastry, zakreślacze. Wszystko, co porządkuje notatki i wyłapuje najważniejsze kwestie, dźgając jaskrawą barwą w oczy. Łatwiej zakodować to w pamięci. Przygotowując się do matury z historii, dla poszczególnych kategorii dat wybrałam różne kolory: np. daty koronacji władców zaznaczałam na zielono, daty bitew na czerwono. Dzięki temu, przyporządkowując wydarzenia do odpowiednich lat na egzaminie, wiedziałam, gdzie mniej więcej dzwoni. Polecam też schematyczne rysunki, obrazkowe skojarzenia, które upraszczają nawet najbardziej skomplikowane zagadnienia. Niestety mój talent plastyczny jest zerowy, więc kiedy spróbowałam tej metody i powtarzałam notatki, nie miałam bladego pojęcia, co sobie narysowałam. :-)

Ucz się na bieżąco.

Wiem, że już za późno na tego typu "złote rady", ale powtarzanie materiału bezpośrednio po zajęciach jest znakomitym sposobem na jego utrwalenie. Z doświadczenia wiem, że najmniej lubiani prowadzący to ci, którzy dużo wymagają i na każdej lekcji przeprowadzają kartkówki z poprzedniego wykładu, ale ich przedmioty cieszą się najlepszymi statystykami zdawalności. Jesteś wkurzony, klniesz jak szewc, że znów musisz odpuścić sobie imprezę, a zamiast tego zakuwać dla gościa, który się na Ciebie uwziął, ale podziękujesz mu właśnie teraz, przed sesją, gdy okaże się, że na jego przedmiot możesz poświęcić mniej czasu, bo trochę już pamiętasz i wystarczy sobie powtórzyć. Jeśli myślisz, że i tak wszystkiego zapomnisz do sesji - cóż, trochę wiedzy uleci, ale zawsze coś zakodujesz i nie będziesz przygotowywać się od zera, pracując na kompletnie nieznanym organizmie. 

Wyłącz rozpraszacze.

Banał, ale skuteczny. Wyłącz Facebooka, wycisz telefon, nie sprawdzaj nerwowo godziny co pięć minut. To cholernie dekoncentruje i nie pozwala się skupić, drastycznie obniżając jakość przyswajanych informacji. Gdzieś obok budowy pantofelka nieświadomie ładujesz sobie do głowy śmieszne fotki koleżanek albo uśmiech kotka z tapety smartfona; po chwili czujesz się przeładowany pod lawiną bodźów i odechciewa Ci się uczyć. Jakiś czas temu zepsuł mi się komputer i kiedy zbierałam oszczędności na jego naprawę, nie korzystałam z żadnego zastępczego. Nagle... uczyłam się zdecydowanie krócej! Zauważyłam, że przy świetle ekranu laptopa potrzebuję dwa razy więcej czasu, żeby przebrnąć przez określoną partię materiału, niż kiedy nie mam dostępu do internetu. Teraz skupiam się na efektywności mojej pracy.

Nie zarywaj nocy.

Biegniesz na zajęcia, potem kawka ze znajomą, randka z chłopakiem, zjesz jakąś kolację, może przejrzysz blogi. Za oknem dawno już zrobiło się ciemno, więc... może czas się trochę pouczyć? Nie! Mózg pracuje najbardziej wydajnie w godzinach porannych, dlatego najcięższe umysłowe zadania powinnaś wykonać zaraz po przebudzeniu. W praktyce wygląda to różnie - pracujesz, studiujesz, masz obowiązki i mało czasu na seans z podręcznikiem. Wszystko jest kwestią uszeregowania priorytetów i samodyscypliny. Już w podstawóce rodzice wpoili mi bardzo przydatny nawyk - od razu po powrocie ze szkoły i zjedzeniu obiadu, odrabiałam lekcje. Potem miałam czas na zabawy na podwórku z kolegami, którzy te obowiązki zostawiali sobie na wieczór. Najczęściej byli już tak zmęczeni, że następnego dnia pojawiali się w szkole bez zadania. O 2 w nocy nawet cysterna kawy nie pomoże w maksymalnym skupieniu - znacznie efektywniej i krócej będziesz się uczyć, jeśli odwrócisz kolejność swoich aktywności: najpierw się poucz, a potem obejrzyj ulubiony serial.


Życzę Wam efektywnej i przyjemnej (bo taka też może być!) nauki, zaliczonych egzaminów i dobrych ocen, ale przede wszystkim tego, żeby zdobyta wiedza utrwaliła Wam się na długo. :-)

czwartek, 1 stycznia 2015

Jak nie dotrzymać noworocznych postanowień?

Tak. Znam to doskonale. Schudnę, zacznę ćwiczyć, rzucę palenie, ograniczę alkohol. Banalne, jednowyrazowe, podstawowe. Noworoczne postanowienia, które powtarzasz co roku i co roku obiecujesz sobie, że tym razem dla odmiany je dotrzymasz. Jesteś do nich na tyle przywiązana, że znów królują na Twojej liście. Co zrobić, by w końcu pozbyć się tych zalegających na serduchu wyrzutów sumienia, że zmieniłaś je tylko w tymczasową listę to-do w pierwszym tygodniu stycznia? Nie wiem. Nigdy nie dotrzymałam swoich postanowień. Ale dzięki temu mogę wskazać błędy, jakie najczęściej popełniasz, gdy planujesz coś w sobie zmienić na początku roku.




1. Nigdzie ich nie zapisuj.

Umysł ludzki to dziwaczny mechanizm - na co dzień bombardowany lawiną informacji i zadań do przetworzenia. Nie każ mu jeszcze zapamiętywać ulotnych myśli, przed którymi chce się bronić. Jeśli bardzo trudno Ci z czegoś zrezygnować - ale jednak czujesz, że warto to zrobić, bo tak będzie dla Ciebie lepiej - jest to spowodowane przyzwyczajeniem, które zakodował Twój mózg. Wyrobiłaś w sobie nawyk, który najlepiej zniszczyć zastępując go innym. Określ jasno, co chcesz zrobić i zapisz to na kartce. Teraz. Sformułuj swoją myśl precyzyjnie. To pierwszy i najważniejszy krok.

2. Zapomnij, że je zapisałaś.

Okej, mam tę listę, ale chowam ją do notesu, którego wiecznie zapominam ze sobą zabrać albo nawet wcale go nie używam, bo korzystam z aplikacji mobilnych. Efekt? Po kilku dniach wracam do starych nawyków, bo nie czuję topora nad głową ani oczu kata monitorujących każdy mój ruch. Dobrym rozwiązaniem jest tablica motywacyjna - kolorowe zdjęcia wizualizujące cele albo kreatywnie ozdobiona lista postanowień. Ważne, aby one wprost krzyczały do Ciebie, odstraszając wszelkie pokusy. Wystarczy także inspirująca tapeta na laptopie czy smartfonie, na który spoglądasz co kwadrans. ;)

3. Zapomnij, dlaczego były dla Ciebie tak ważne.

Jeśli nie lubilibyśmy czegoś robić, nie byłoby nam tak trudno z tego zrezygnować, kiedy tak postanowimy, prawda? Lubię smak czekolady, ale postanowiłam jej po prostu nie jeść. Nie dlatego, że chcę być super-ekstra-fit, ale dlatego że po słodyczach czuję się jak zużyta skarpetka. Brakuje mi energii, nic mi się nie chce i najchętniej poszłabym spać, bo nawet kawa nie pomaga. Zanim sięgnę po kolejną tabliczkę Milki, zawsze staram się przypomnieć sobie, że dla mojego własnego zdrowia i samopoczucia lepiej będzie, gdy sobie odpuszczę. Każdy z nas ma powody, dla których układa listę swoich postanowień i to właśnie one powinny dawać nam motywacyjnego kopa, by wytrwać.

4. Nie myśl, co osiągniesz, gdy je dotrzymasz.

Wizualizacja kluczem do sukcesu. To naprawdę działa! Lubię oglądać zdjęcia tych wszystkich wysportowanych brzuchów, a potem wyobrażać sobie, że widzę taki w lustrze. W tym momencie przestają dla mnie istnieć wszystkie czekoladki świata. :-) Pomyśl, jak dziś mogłoby wyglądać Twoje życie, gdyby udało Ci się zrealizować Twoje zeszłoroczne postanowienia, a później - jak będzie wyglądać za rok, gdy w końcu to zrobisz. Marzysz o awansie? Wyobraź sobie siebie na stanowisku, o które zabiegasz i przywołuj ten obraz w głowie zawsze, kiedy zwątpisz w sens cięższej pracy. To tylko rok, czas i tak upłynie - nie pozwól, by się zmarnował. 

5. Przestań się rozwijać.

Jeśli stale się zmieniasz, poszerzasz horyzonty, doskonalisz kwalifikacje - widzisz, że jesteś lepsza, a przez to chcesz być jeszcze lepsza. Chcesz osiągnąć wszystkie swoje cele. Jeśli stoisz w miejscu - jesteś wciąż taka sama. Z tymi samymi wadami, przywarami, którymi starałaś się pozbyć i kompleksami, które odbierają Ci ochotę do działania. Stagnacja powoduje marazm i dodaje szarości życiu. Rób coś, działaj, twórz, uśmiechaj się, aż w końcu uznasz, że chcesz pójść krok dalej i dopiąć na ostatni guzik te najtrudniejsze wyzwania, które przed sobą postawiłaś. Dasz radę. Trzymam kciuki. Za siebie też. :-)